Byliśmy kretynami, którzy bali się tak zarabiać (rozmowa z Hipisem)
„Cechą charakterystyczną Łydki Grubasa jest to, że mamy kompletnie „wywalone” na to, co dzieje się w szeroko pojętej „branży”. Wszystko musi wypływać z nas.” Dla Video Brothers Music z Bartoszem „Hipisem” Krusznickim rozmawia Jacek Stasiak (Music Insider).
Kiedy powstała Łydka Grubasa?
Trudno powiedzieć. Dawniej tworzyliśmy grupę Respite, graliśmy poważny metal. Ale od zawsze lubiliśmy słuchać kapel typu Piersi, Kult, Big Cyc, czyli zespołów, które nie boją się do swojej twórczości wprowadzić nutki satyrycznej. Dlatego zrodził się pomysł, by podczas koncertu Respite wyjść w innym wcieleniu, jako drugi zespół, zaśpiewać trzy kawałki i zafundować słuchaczom klimat rodem z Monty Pythona. Tutaj możemy szukać początków Łydki Grubasa, a z biegiem czasu ten pomysł ewoluował w kształt obecny.
Wiele kapel przyznaje, że ich ostatni album jest najlepszy w karierze, a ostatni koncert to ten najbardziej pamiętny. Czy na tej podstawie możemy wysnuć teorię, że pierwszy koncert Łydki Grubasa był tym najgorszym, a debiutancki album najsłabszym?
To bardzo mocne słowa. Przypomnę w tym miejscu zdanie, że „nie od razu Kraków zbudowano”. Trudno od początku osiągnąć absolutny profesjonalizm wykonania, połączyć go z naturalnością i przesłaniem i zrobić to na poziomie, który cechuje zespół już opierzony. Każda kapela musi nabrać doświadczenia, sił koncertowych oraz zdefiniować się. Łydka Grubasa to nie jest zespół szczegółowo zaplanowany. Chętnie pozostawiamy miejsce na spontan. W naszej twórczości nic nie jest wykalkulowane od A do Z. Natomiast teraz oczywiście gramy dużo lepiej niż na początku. Od zawsze mamy w sobie ogromną dawkę pokory i widzimy elementy, które jeszcze musimy poprawić. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, by widzieć, że kapela idzie do przodu, a każdy staje się lepszy. To wcale nie jest takie proste.
Dużo dzieje się na spontanie. To znaczy, że Łydka Grubasa nie ma planów na przyszłość?
To nie tak. Jesteśmy już na tym etapie, że kłamstwem byłoby moje przytaknięcie. Oczywiście, że chcemy grać, nagrywać kolejne płyty oraz robić klipy. Natomiast cechą charakterystyczną Łydki Grubasa jest to, że mamy kompletnie „wywalone” na to, co dzieje się w szeroko pojętej „branży”. Wszystko musi wypływać z nas. Nie mamy rąk związanych żadnym kontraktem, nie mamy nad sobą wytwórni, żadnego kierownika projektu, czy kagańca pod hasłem „radio song”. Dzięki temu jesteśmy wolni i z tego rodzi się spontaniczność.
Zatem jesteście zespołem, który działa na zasadach prowadzenia małej firmy?
Nigdy nie patrzyłem na nas przez pryzmat korporacji. Są niektóre zespoły w kraju, które z powodzeniem tak funkcjonują. Wszystko mają poukładane, każdy zna swoje miejsce w szeregu, cel jest jasno zdefiniowany i nie ma od tego odstępstw. Dopóki jest to jasne i dana grupa otwarcie o tym mówi, to nie mam nic przeciwko. Każdy idzie własną drogą. W naszym przypadku nie przeszłaby formuła, gdzie mamy stopnie wojskowe na pagonach, a każdy ma przypisaną rolę. Nasze metody pracy wykuły się w trakcie, na kanwie przyjaźni. Nie oznacza to, że nie traktujemy poważnie tego, co robimy. Pomimo faktu, że gramy frywolnego rock’n’rolla i pozwalamy sobie na siarczyste dowcipy, nie oznacza to, że jesteśmy nieprofesjonalnym zespołem. W każdym naszym działaniu, czy to podczas koncertu, nagrywania płyty, czy jej produkcji, staramy się, by to wszystko było na poziomie, nie na odwal się.
A skoro mowa o koncertach. Myślicie o tym, gdzie bardziej opłaca się zagrać i dla jakiej publiczności, a w przypadku słabej sprzedaży odwołujcie koncert?
Jak najwyższy zarobek podczas koncertu nie jest dla nas naczelnym priorytetem. Oczywiście to też nie jest tak, że w ogóle nie patrzymy na to, ile zarobimy na danym wydarzeniu, ponieważ do przysłowiowego garnka na koniec dnia musimy coś włożyć. Nie wyznaję zasady, że artysta głodny to artysta dobry. Jeśli grasz przez dwadzieścia lat i nie monetyzujesz swojej twórczości, to oznacza, że coś poszło nie tak. Odnośnie odwoływania koncertów – lepiej pomyśleć w fazie planowania. Po prostu podjąć decyzję, na jakim festiwalu zagramy, jakie miasto odwiedzimy i w jakim terminie. I w tym momencie skreślić lub odsunąć w czasie miejsca, gdzie musimy jechać specjalnie 500 km i zagrać dla 80 osób, bo wtedy nie ma możliwości, by wyjść na zero. Natomiast w sytuacji, gdy koncert był zaplanowany, ogłoszony, sprzedaż biletów ruszyła, ale okazało się, że wydarzenie nie będzie epokowe, to i tak tam zagramy dla tych, którzy chcą nas posłuchać. Jedynie przyczyny typowo losowe, jak złamanie karku, choroba, żałoba narodowa, czyli „totalna ostateczność”, mogłyby spowodować odwołanie koncertu.
Jak wykorzystałeś pandemiczną przerwę w trasie?
Odsapnąłem należycie, chociaż teraz wypoczynku mam już dość. Przeżywałem bóle egzystencjalne, bo z wykształcenia i z zamiłowania jestem politologiem i historykiem. Obserwuję to, co się dzieje na świecie i w Polsce i ząb zgrzyta regularnie. Prywatny czas w domu wykorzystałem efektywnie. Porobiłem trochę pompek, trochę pograłem na gitarze. Nadrobiłem parę zaległości w książkach oraz w serialach, na które nigdy nie było czasu. Jestem do tyłu naprawdę konkretnie, bo obecnie oglądam „Grę o tron” (śmiech). Z książek tradycyjnie – głównie polska fantastyka, a z nowości ostatnio byli „Alianci” Piotra Zychowicza z cyklu „Opowieści niepoprawne politycznie”.
Jakie są źródła dochodu artysty oprócz koncertów i sprzedaży płyt?
Nie jesteśmy obecni w wiodących mediach, więc koncerty oraz sprzedaż płyt to rzeczywiście lwia część dochodów. Do tego dodałbym jeszcze sprzedaż merchu. Artyści typowo mainstremowi, popularni, mogą dodać do tej kwoty przychody z ZAiKS-u, praw autorskich, z emisji radiowych, co akurat nas właściwie nie dotyczy. Ważną kwestią jest to, by zająć się zabezpieczeniem treści na YouTube, portalach streamingowych typu Spotify, Tidal, Apple Music oraz wszystkimi pozostałymi emisjami internetowymi, ponieważ jest to przyszłość, daje możliwość dotarcia do szerokiego grona odbiorców oraz jest z tego pieniądz, który z biegiem lat mamy nadzieję będzie coraz większy.
W jaki sposób można zabezpieczyć swoją twórczość w internecie?
W naszym przypadku było tak, że bardzo długo byliśmy kretynami, którzy bali się takich form zarabiania i uważali je za niegodne rozważenia. W momencie pojawienia się w naszym życiu Marcina Koćmierowskiego, naszego menagera, w tej kwestii dużo się zmieniło. Okazało się, że można parę złotych wyjąć z nowoczesnych środków internetowego przekazu. Mamy podpisane umowy z firmami, które profesjonalnie tym się zajmują. Tylko się cieszyć, że zdecydowaliśmy się na ten krok, bo współpraca przebiega modelowo i każda ze stron jest zadowolona.
Jednak nie samym zespołem żyjesz, widać zakusy na karierę solową. Mamy już Cypisa Solo. Czy teraz czas na Hipisa Solo?
Kojarzę jego postać i rapsy. Szczerze przyznam, że mam w sobie trochę ze zwyrodnialca i parę razy z tego śmiechłem. Mroczna strona, rozumiesz… Czy kariera solowa? Na pewno bardzo chciałbym kiedyś nagrać taką płytę. Jednak to nie jest łatwe. Do tego naprawdę potrzebna jest wizja na cały album, a nie pojedyncze zwrotki czy riffy, które potem mogą okazać się paździerzem. Na ten moment nie jestem nawet pewien, w jakim stylu miałaby być ta muzyka. Chciałbym zrobić zarówno muzykę metalową, jak i trochę bitów, porapować, pogrowlować, wsadzić w to akustyka – czyli wszystko i nic. Płyta solowa to marzenie każdego muzyka, który ma potrzebę tworzenia i samorealizacji. Przyjdzie może taki czas, ale wyłącznie pod warunkiem, że wena będzie na tyle tłusta i płodna, że podpowie mi, co mam zrobić. Jeśli płyta miałaby być zrobiona na szybko i po łebkach, to na pewno do niej nie podejdę. Ja też sporo komponuję w Łydce, więc musiałbym uważać, żeby nie robić solowych rzeczy kosztem zespołu, jak i nie robić kalki z Łydki i muzycznie, i tekstowo.
„Masz Wybór” to przetarcie szlaków i pierwszy test twojej solowej twórczości?
Tu znów spontan. Kapela była w rozjazdach, każdy spędzał czas w swoim domu, kwarantanna narodowa. Podczas spaceru wpadł pomysł, potem melodia i już wiedziałem, że całość powinna być a capella. Szybka akcja, nie było czasu angażować w to całego zespołu i ogrywać tego na próbach. Całość zarejestrowałem w domu w ciągu paru godzin i stało się. Utwór dotyka kontrowersyjnego tematu, który wywołuje burzę w Polsce i jest to zagadnienie na tyle dzielące ludzi, że nie chciałem angażować w coś takiego Łydki Grubasa. Koledzy z pewnością by się zgodzili i podpisali pod tym tekstem, ale jest to zbyt pejoratywna tematyka, jak na zespół rockowy.
Szybko też powstał teledysk.
Z klipem to już był totalny przypał, dlatego że ja w ogóle tego nie planowałem. Chciałem, by „Masz Wybór” wylądował tylko na moim prywatnym Facebooku i wędrował pocztą pantoflową wśród znajomych. Sytuacja ewoluowała szybko, całość poszła do studia. Potem dzwoni menago, że musimy do tego zrobić klip. W tak zwanym międzyczasie okazało się, że kumple z Video Brothers Music chcą pomóc w realizacji. O ósmej rano dowiedziałem się, że mam zameldować się w Warszawie, szybkie pakowanie, szukanie strojów, scenariusz pisany właściwie w pociągu, wieczorem powrót do Olsztyna, a na drugi dzień już widziałem materiał w Internecie. Totalny spontan, szybka akcja, ale wyszło świetnie. Utwór zdobywa popularność. Dlatego chciałem podziękować wszystkim, którzy pomogli i dołożyli swoją cegiełkę do tego projektu.
Wielkie dzięki za wywiad!
Dziękuję również.
BARTOSZ KRUSZNICKI
(ur. 08.03.1979 w Olsztynie)
Wokalista Łydki Grubasa, do pewnego czasu sprzedawca instrumentów „na swoim”.
Zawód wyuczony / wykształcenie
Magister politologii, pedagog, a po troszku pianista.
Ulubione zespoły i wykonawcy
Metallica, Illusion, Type o Negative, Symphony X, Piersi, Wyga, Kaczmarski – to tak w ciągu pierwszych 3 sekund co przyszło do głowy (lista kończy się w ogrodzie).
Ulubione filmy
Dzień Świra i Sami Swoi.
Hobby (poza muzyką)
Historia, polityka, militaria i konflikty oraz polska literatura fantastyczna.