
„Nie trzeba mieć pół mózgu. Ćwierć wystarczy.” – wywiad z Bułką (Lej Mi Pół).
Zespół, który nie lubi prób, nie planuje tras i nadal wszystko działa. Lej Mi Pół to chaos kontrolowany, który wciąż śmieszy. Nawet po wypadku. – dla Video Brothers Music z Markiem Więckowskim (Lej Mi Pół) rozmawia Maciej Uba.
Czy przez tyle lat degenerowania mózgu pod szyldem Lej Mi Pół jesteś jeszcze w stanie podchodzić do muzyki na poważnie? Jak bardzo Marian Bułka przejął dowodzenie nad Markiem?
Marian Bułka przejmuje dowodzenie tylko w weekendy (śmiech). W tygodniu jestem raczej Markiem Więckowskim. Mam rodzinę – dwie córki i żonę. Trzeba to wszystko jakoś spinać. Od poniedziałku do piątku jest w miarę normalnie, a dopiero w weekendy wchodzę w drugi świat – muzykę i koncerty. Nie traktuję tego jak pracy – to moje hobby, trochę jak weekendowe wakacje. Wiadomo, że bywa różnie, bo w programie mamy trasy, dojazdy, ciągłe pakowanie i rozpakowywanie gratów, ale to sympatyczne zmęczenie. Zawsze mnie to cieszyło i póki mnie to cieszy, to jest po prostu zajebiście. Zresztą od jakiegoś czasu mamy wsparcie techniczno-dźwiękowo-logistyczno-alkoholowe, więc szczerze mówiąc, to troszkę się na tych wyjazdach opierdalam (śmiech).
Bywały już próby stworzenia czegoś na poważnie, ale tak naprawdę nigdy tego nie planujemy, to wychodzi samo z siebie. Na ostatniej płycie zrobiliśmy numer „Świat gnije” – może nie ma super ambitnego tekstu, ale jest trochę bardziej na poważnie. Myślę, że jak najbardziej – możemy iść również w tę stronę.
Rusek, nasz perkusista, ostatnio stwierdził, że rozpierdala go higiena pracy w Lej Mi Pół. Jakby to delikatnie powiedzieć: nie jesteśmy muzycznymi pracoholikami, ale robimy nowe kawałki. Może nie wszystkie, ale niektóre na pewno będą w poważniejszym tonie. To, się u nas dzieje naturalnie – raz śpiewasz o waleniu konia, a zaraz potem o czymś, co już ma trochę więcej sensu i ciężaru. Szczerze mówiąc, teraz to nawet nie pamiętam, czy mamy taki w stu procentach poważny numer. Nie mamy? Kurwa, to faktycznie możliwe (śmiech).

Jak to jest funkcjonować jako zespół, który na co dzień jest rozrzucony po całej Polsce – od Bielska po Wejherowo?
Sprawa jest jeszcze bardziej złożona, bo Rusek jest spod Warszawy, a konkretnie z Łomianek. Boryna, nasz kierowca, jest z Jaworzna. Ja z Maślakiem już nie mieszkamy w Bielsku tylko w okolicznych wsiach. Do tego dochodzą jeszcze chłopaki z Wejherowa, czyli alko-technika (Buszu i DJ Muody). W sumie z Bielska-Białej jest tylko Wojtek – człowiek od polewania i opierdalania merchu.
Mam wrażenie, że w Polsce wszędzie jest blisko. Na Śląsk mamy rzut beretem, a tam jest sporo miast, w których można grać koncerty. Chcielibyśmy kiedyś zagrać trasę po Czechach czy Słowacji, ale już chyba to nigdy nie nastąpi.
Jakie miejscówki poleciłbyś w swoim mieście na koncert albo żeby usiąść przy piwku?
Wiesz co, ja już od jakiegoś czasu nie chodzę na koncerty, bo mam dosyć swoich (śmiech). W Bielsku powstała ostatnio Cavatina Hall – to miejsce na bardziej poważne koncerty, często akustyczne. Jest to chyba jedna z ładniejszych sal w kraju. Nie jest to oczywiste miejsce i nie wiem, czy już się wpisało na stałe w mapę koncertową Polski, ale zdecydowanie robi wrażenie.
Szczerze mówiąc, w samym Bielsku częściej zapraszam ludzi w góry, niż na koncerty. Jakbym miał jednak wyskoczyć gdzieś na weekend i trafić na koncert totalnie na luzie, gdzie będzie może pięć osób, a ktoś będzie coś sobie brzdąkał, to myślę o Pubie Stolarnia. Tam zresztą nagraliśmy klip do „Must Be The Qtas” i również stawialiśmy swoje pierwsze kroki. Jest jeszcze Rude Boy, ale to już większy lokal. Na początku było ciężko się tam dostać, teraz to już nie problem.
Co najbardziej inspiruje was w pisaniu tekstów?
Oczywiście, przede wszystkim alkohol, chociaż trzeba powiedzieć, że ostatnie dwie płyty powstały zupełnie na trzeźwo. Nawet nie w przerwach między jednym a drugim piciem. Po prostu nie ma już na to czasu. Kiedyś wyglądało to inaczej – przychodziło się na próbę, piło się, coś się grało, śpiewało bez większego sensu i (ponownie) czasem coś z tego wychodziło.
Teraz jak jedziemy na salkę prób – wszystko jest przygotowane, mamy już pomysły i po prostu nagrywamy to, co wcześniej sobie wymyśliliśmy. Robimy to bardziej świadomie, chociaż dalej na totalnym luzie. Wcale nie trzeba mieć wielkich natchnień, żeby powstało coś z tekstami pokroju naszych. Nie trzeba mieć nawet pół mózgu – ćwierć wystarczy. Ta muzyka nie jest górnolotna, ani teksty. Inspiracje? Chyba z dupy, tak bym to ujął.

Słyszałem, że projekt ”Czarnych Owiec” miał wpływ na rozwój waszej kapeli – możesz wyjaśnić o co chodzi?
Bardzo! Czarne Owce to hardcorowy vlog pełnometrażowy prowadzony przez Kiero i Dakanna. Obaj pojawili się gościnnie na naszej płycie „Fabryka Męskości”. Kiero był twórcą i szefem kultowej platformy ToSieWytnie, grupującej amatorskich twórców w erze wczesnego YouTube. Pamiętam, jak napisał do nas przez Facebooka albo maila. Było to w okolicy 2012 roku. Oni tworzyli podobne treści na tym portalu pod hasłem „najbardziej popieprzone filmy” czy jakoś tak. W logo mieli pieprzniczkę kuchenną. Wstawili tam „Prętem po jajach” i „Nakurwiaj Salto”. Najśmieszniejsze, że przez te wszystkie lata – mimo, że nigdy nie widzieliśmy się na żywo, nigdy nie piliśmy razem, to Kierownik bardzo nam pomógł od samego początku – promował nas, podsyłał dalej, doradzał. Jego wsparcie przy promocji dwóch pierwszych płyt było nieocenione. Podkreślam: nigdy nie widziałem człowieka na oczy, a mam wrażenie, że znamy się od lat i świetnie się kumplujemy! Sam z siebie wychodził z inicjatywą, bezinteresownie – to było naprawdę super! Kierownik zresztą to znany na rynku filantrop żart-core’owych kapel. Później pojawiła się ekipa Video Brothers Music – ogarniali nam monetyzację, streaming audio i ogólnie pozwolili wykonać level up. Jeśli chodzi o naszą działalność youtubową to wszystko rozwija się świetnie. Nasza rozmowa jest najlepszym tego przykładem! Nie pamiętam dokładnie wszystkiego, ale wiem jedno – bardzo dużo zawdzięczamy Kierownikowi, przede wszystkim jemu.
Co oglądasz na YouTube prywatnie?
Ciągnie mnie do treści podróżniczych, one mają w sobie coś, co mnie ciekawi. Jeśli już coś oglądam muzycznego, to najczęściej koncerty np. BHG albo Limp Bizkit. Lubię też braci Godziek – to goście od rowerowych zjazdów w ramach projektów Red Bulla. Świetnie się ich ogląda, bo mają mega energię. Generalnie interesują mnie sportowe treści, chyba bardziej niż typowo muzyczne.
Ostatnio wkręciłem się też w podcasty. Zaglądam np. do Winiego i jego rozmów. Bardzo lubię jak na wywiady zaprasza różne znane osoby i gadają o czymś kompletnie od czapy, np. z Piotrkiem Połaciem rozmawiali o wędkowaniu. Regularnie słucham Phila Koniecznego od kryptowalut. W sumie 90% czasu jak odpalam YouTube, to bardziej słucham niż oglądam, np. podczas jazdy na rowerze czy łażenia po górach.

Czy „taśmy VHS” to twoja robota?
Przez długi czas większość naszych rzeczy montowałem sam. Zresztą to widać – te klipy są złożone dość amatorsko, sklecone na szybko, więc nie bez powodu często nazywamy je „taśmą VHS”. To po prostu taki styl – surowy, nieoszlifowany. Jeśli spojrzymy na nowsze rzeczy, jak „Łabędź”, „Gej Party” czy „Kurier”, to już jest robota profesjonalistów.
Ja się z montowania trochę wycofałem. Nadal to lubię, ale teraz nie jestem pewien, czy coś zrobionego przeze mnie nadal by się sprawdziło. Przy montażu dużą pomocą zawsze był Kierownik – do dziś często pytam go o zdanie. Pokazuję mu piosenkę i proszę, żeby powiedział, jak wyobraża sobie do niej teledysk. Oczywiście, nie zawsze realizujemy jego wizję w stu procentach, ale wskazówki są dla mnie bardzo cenne. „Must Be The Qtas” powstał w ten sposób, że zupełnie nie wiedziałem od której strony ugryźć klip, więc zadzwoniłem do Kierownika. Pomysł wpadł właśnie od niego, a sam teledysk nagraliśmy już we własnym zakresie. On po prostu ma większe doświadczenie i zawsze dobrze podpowiada.
„Polibuda” była za to trasą po akademikach. Wszyscy chcieli, żebyśmy wpadli i coś nagrali, ale jak przyszło do pokazania twarzy, to nagle nikt nie chciał wystąpić. Mówili, że potem pracy nie znajdą i chyba mieli rację, bo ten klip ma dziś ponad 7 milionów wyświetleń. Nasze teledyski z reguły powstają bez budżetu, wszystko jest robione bardzo po domowemu, ale właśnie taki styl nam odpowiada.
Najwięcej robiłem w Sony Vegas. To chyba mój ulubiony program i do dziś w nim pracuję. Później pojawił się też Adobe Premiere Pro, ale szczerze mówiąc, czasem mnie przerastał. Często się zawieszał i nie wiedziałem gdzie znaleźć jakąś funkcję albo nagle mnie wyrzucało z projektu – to mocno zniechęcało. W ten sposób najwięcej robiłem w Vegasie. Montaż zabierał mi masę czasu, bo kompletnie nie miałem w tym doświadczenia. Wszystkiego uczyłem się sam, metodą prób i błędów. Do dziś nie czuję, że potrafię to robić porządnie – raczej po swojemu i na czuja.
Tutaj ciekawostka. Często się zdarzało, że podczas montażu brakowało mi czegoś do pełnego złożenia klipu, czasem dosłownie trzech sekund. Wtedy brałem kamerę i na szybko dogrywałem cokolwiek. Totalnie przypadkowe rzeczy, bez związku z klipem. W teledysku „Pedalskie Chwile” jest taka scena, że nagle pojawia się fragment „M jak miłość”, który akurat leciał w TV, jak płacze jeden z bliźniaków. To właśnie efekt dogrywania na ostatnią chwilę, żeby tylko zapełnić lukę.

Klimat studencki macie we krwi, a co sam studiowałeś?
Tu cię chyba zaskoczę, bo studiowałem bardzo trudny kierunek: turystykę i rekreację (śmiech). Ostatecznie ukończyłem specjalizację z hotelarstwa. Miałem kiedyś jakieś marzenia związane z tą branżą, coś mi się po głowie kołatało, ale koniec końców nic z tego nie wyszło. I tyle zostało z tych planów.
Pamiętasz swoje najdziwniejsze juwenalia – jako student albo już ze sceny?
Myślę, że tutaj warto wspomnieć o Koszalinie w 2015 roku. To były nasze pierwsze juwenalia jako zespół. Samo wydarzenie może nie było jakieś spektakularne, ale dla nas ogromnym zaskoczeniem było już samo to, że ktoś nas zaprosił.
Wszystko wydarzyło się tego samego dnia, kiedy wrzuciliśmy na YouTube teledysk do „Polibudy”. Pamiętam, że razem z chłopakami uznaliśmy, że klip wyszedł beznadziejnie i raczej nic z tego nie będzie, ale skoro już był gotowy, to wrzuciłem go tak czy inaczej. Poszedłem na siłownię i wtedy zadzwonił do mnie gość z Koszalina pytając, czy nie przyjechalibyśmy zagrać na juwenaliach. Wstępnie się dogadaliśmy, wróciłem do domu i poszedłem spać nie sprawdzając nawet, jak idzie klip na YouTube, bo byłem pewny, że przepadnie. Następnego dnia z rana teledysk miał już około 70 tysięcy wyświetleń. Jak na nasze realia, był to totalny kosmos. Okazało się, że wideo trafiło na Joe Monstera i wisiało tam chyba przez tydzień. To pokazało nam, że czasem coś, co dla autora wydaje się słabe, trafia do ludzi najlepiej.
Wracając do juwenaliów w Koszalinie, to tego dnia grała też Coma. Po drodze jaraliśmy się, że zagramy na dużej scenie, a na miejscu okazało się, że na szybko studenci postawili małą scenę pod akademikiem specjalnie dla nas. Tam nie było przypadkowych osób, a na pewno nie było trzeźwych. Trochę trwało zanim podpięli nas do prądu i ktoś krzyknął “ile mamy na Was czekać pedały!?”. Pamiętam, że na szybko odpowiedziałem: “jak się nie podoba to proszę wypierdalać na Comę”. Za rok znowu nas zaprosili, tym razem już na dużą scenę.
Może to nie były stricte juwenalia, ale warto też wspomnieć o koncercie w Kaniowie koło Bielska-Białej w 2011 roku. Występowaliśmy wtedy między innymi z Leniwcem. Atmosfera była świetna, bawiliśmy się naprawdę dobrze. Maślak grał wtedy pierwszy raz na nowej gitarze kupionej za własne pieniądze. Nie był to już sprzęt za 95 złotych, jak poprzednie, tylko chyba za 290 (śmiech). Po koncercie żegnaliśmy się długo z ludźmi, atmosfera była świetna, mocno alkoholowa.
Wsiedliśmy w końcu do auta i w pewnym momencie ktoś mnie poprosił, żebym podał piwo z bagażnika. Otwieram bagażnik, patrzę, a tam tylko koło zapasowe. Żadnych gitar, żadnego sprzętu – wszystko zostało pod płotem na rynku. Na szczęście, kiedy wróciliśmy, cały nasz sprzęt nadal tam był. Ktoś wystawił go pod klub na zewnątrz i nikt niczego nie zabrał. Wszystko skończyło się dobrze. Takie właśnie były początki Qtas Punka w Polsce!

Jakim cudem wyszliście cało z tego wypadku z prętami w busie?
Zacznijmy od tego, że naszym kierowcą jest Boryna, który na drodze potrafi robić różne rzeczy. To świetny driver, ale na przykład ma taki nawyk, że zawsze musi zatrąbić na każdy patrol policji, jaki spotkamy. Tak już ma.
Co do samego wypadku, to stało się to w Piasku, jakieś 30 kilometrów za Bielskiem-Białą. Dosłownie minutę wcześniej piliśmy jeszcze kawę na stacji i jedliśmy hot dogi, nawet pierwsze piwko nie było jeszcze otwarte. To, co nas w zasadzie uratowało, to pasy, a właściwie ich brak, bo w momencie wypadku dopiero się włączaliśmy do ruchu. Boryna chyba zdążył je zapiąć, ale Maślak jeszcze nie. My z tyłu też nie byliśmy zapięci. Wyjechaliśmy ze stacji i nagle jakiś gość zajechał nam drogę. Pręty, które przewoził na samochodzie, przebiły się przez szybę dokładnie nad Maślakiem. Gdyby miał wtedy zapięte pasy, to pewnie nie zdążyłby się złożyć na siedzeniu i te pręty mogłyby go trafić. Myślę, że wtedy moglibyśmy zmienić nazwę na Decapitated. (śmiech). Mało śmieszne, ale naprawdę było blisko tragedii. Do mnie i Wojtka z tyłu też niewiele brakowało – może jakieś dwadzieścia męskich centymetrów. Siedząc z tyłu byliśmy jednak trochę bezpieczniejsi.
Najbardziej szalone w tym wszystkim jest to, że tego samego dnia jeszcze zagraliśmy koncert w Białymstoku. Ja w ogóle nie chciałem grać, chciałem wszystko odwołać, bo Boryna był cały zakrwawiony i zabrało go pogotowie. Kiedy laweta już po nas przyjechała, dzwoniliśmy do szpitala, żeby dowiedzieć się, co z naszym kolegą. Mówił, że jest okej, ale ja i tak nie do końca mu wierzyłem, więc poprosiłem o rozmowę z lekarzem. Doktor uspokoił mnie, że wszystko jest w porządku. Co więcej, okazało się, że personel w szpitalu oglądał nasze teledyski i już wiedzieli, że to „ci z Lej Mi Pół” mieli wypadek. W trakcie podróży do Białegostoku dostawaliśmy jeszcze telefony od różnych redakcji – nawet Dziennik Zachodni się odezwał. Byliśmy wtedy naprawdę „sławni” przez jeden dzień. Wieczorem zagraliśmy koncert, bardzo się wtedy upodliliśmy… A na drugi dzień poprawiliśmy jeszcze w Warszawie.
To był wariacki weekend. Nowe życie, nowe doświadczenia. Boryna ogarnął wtedy błyskawicznie nowego busa i pojechaliśmy dalej, jakby nic się nie stało. Czy to był znak, żeby skończyć? Możliwe, ale my nigdy nie byliśmy przesądni. Po prostu jechaliśmy dalej.
Mieliśmy mały wypadek i możliwe,że delikatnie spóźnimy się dzisiaj na koncert do Białegostoku ale damy radę. Zajechał…
Posted by Lej Mi Pół on Friday, October 4, 2024
Co u Bzzyka – jest szansa, że jeszcze wróci za bębny?
Z Bzzykiem znam się od przedszkola. Całą podstawówkę siedzieliśmy w pierwszej ławce, ale nie dlatego, że byliśmy kujonami, tylko z powodu Bzzyka, który miał 120cm wzrostu, a niestety najmniejsi siedzieli z przodu. Potem go jednak mocno wyciągnęło i teraz ma lekko z półtora metra! (śmiech). Razem z Maślakiem założyli zespół, a ja przychodziłem na próby, bo chyba nie miałem wtedy nic ciekawszego do roboty.
Po chwili wskoczyłem na bas i po jakimś czasie nazwaliśmy się Lej Mi Pół. Bzzyk zawiesił swoją karierę perkmana, ale to do niego ostatecznie należy decyzja czy jeszcze kiedyś z nami będzie grał. Cały czas mamy kontakt i co jakiś czas występuje u nas gościnnie. Jak gramy w Bielsku, to zawsze stara się przyjść, a jak są warunki, to i zagra z nami numer czy dwa.
Przez krótki, ale mocno intensywny czas (jak na nas) grał z nami jeszcze Leon, u którego w studiu “No Fear Records” powstały jak dotąd wszystkie nasze płyty. Zarówno Leonowi jak i Bzzykowi zespół bardzo dużo zawdzięcza! Lej Mi Pół pozdrawia!
Będzie kiedyś składanka waszych singli i numerów „z doskoku”?
To wszystko wynika raczej z naszego lenistwa. Gdyby teraz zabrakło nam numerów na nową płytę, to po prostu wrzucimy „Pandemian Punk” i powiemy, że to kawałek o pandemii. To był singiel, który wyszedł przy okazji, bo nie było wtedy co robić. Nie graliśmy, była nuda, pandemia. Wszyscy wtedy coś nagrywali, same rzewne kawałki o lockdownie, o umieraniu i o tym, jak to źle na świecie. Stwierdziliśmy, że też coś nagramy, ale po swojemu. Tutaj muzycznie sporo dołożył Tomek z Coco Bongo. Nie chcę teraz nikogo obrazić, szczególnie Maślaka, ale wydaje mi się, że to Tomek nagrał tam gitary. Wszystko było zrobione trochę na dziko, na szybko, zresztą jak większość rzeczy, które nagrywamy.
Kiedy wpadliście na to, żeby „Zrzucam cię” rozwinąć w pełny numer?
To prawda, „Zrzucam cię” powstało w studiu jako totalny freestyle. Maślak siedział z gitarą i coś nucił, bez żadnego planu. Wrzuciliśmy to na YouTube, a w komentarzach ludzie zaczęli pytać, kiedy będzie druga zwrotka, bo wszyscy byli ciekawi, jak się ta historia skończy. Stwierdziliśmy przy „Wędrownym druciarzu”, że chyba to dobry moment, aby faktycznie dopisać dalszy ciąg.
Jeśli masz fizyczny album, to w książeczce właśnie coś na ten temat napisaliśmy. Zamiast normalnych tekstów piosenek — jak to robią poważne zespoły — my wrzuciliśmy różne głupoty i odpały. Między innymi był tam tekst „Zrzucam cię” z adnotacją, że jeśli ktoś chce, to niech dopisze kolejną zwrotkę w komentarzach na YouTube. I ludzie faktycznie pisali! Dawno tam nie zaglądałem, ale pamiętam, że było sporo ruchu pod tym filmikiem. Kto wie — może na następnej płycie powstanie trzecia zwrotka? Czemu nie!

Gdybyście byli postaciami ze Studia Filmów Rysunkowych – kto byłby kim?
Moja mama pracowała swego czasu w studiu i strasznie nie znosiła tego stempla, którym Reksio na początku odcinka cały czas stukał. Denerwowało ją to potwornie (śmiech).
Co do postaci z bajek. Z racji tego, że jestem trochę gruby, to pasowałbym do Bolka. Maślak byłby Lolkiem, a Rusek mógłby być Reksiem. Albo nawet Baltazarem Gąbką! To by był dobry zestaw.
Dzięki za tę zaskakująco poważną (jak na wasze standardy) rozmowę! Trzymam kciuki za nowy materiał i widzimy się na koncertach!
Również dzięki z tego miejsca serdecznie i pamiętajcie.. nie bierzcie narkotyków!
MAREK WIĘCKOWSKI
(ur. 16.11.1984 r. w Bielsku-Białej)
Wokalista i basista w zespole Lej Mi Pół
Wykształcenie
Magister Turystyki i Rekreacji
Ulubione zespoły
KNŻ, Bloodhound Gang, GLKS Wilkowice, El Dupa, Blenders, TS Podbeskidzie, Kaliber44, The Offspring
Ulubione filmy
To ja złodziej, Dzień świra, Skazani na Shawshank, Czas Surferów
Hobby
Piłka nożna, rower, splitboard, ping-pong, majsterkowanie