06 lipca 2022
EXCLUSIVE 06 lipca 2022

Hunter: Wkładamy kij w mrowisko. Wywiad z Pawłem „Drakiem” Grzegorczykiem

Chociaż sam za tym określeniem nie przepada, to przez fanów ciężkich brzmień jest nazywany legendą. Założyciel grupy Hunter – Paweł „Drak” Grzegorczyk dla Video Brothers Music. Rozmawiał Jacek Stasiak (Music Insider).

Należysz do grona nielicznych osób, o których można powiedzieć „legenda polskiego metalu”.

Nie lubię tego określenia, czuję się, jakbym miał zaraz iść do piachu (śmiech). Gdy je słyszę, to czuję się bardzo staro.

 

To może wolisz „młody obiecujący muzyk”?

Tak, wolę! W średnim wieku, z nadziejami na przyszłość.

 

Gdy wydałeś swój debiut „Requiem”, spodziewałeś się, że twoja kariera będzie trwać tak długo?

Nie, ale bardzo na to liczyłem. Pamiętam, jak chodziłem do ogólniaka i zdobyłem wtedy swój pierwszy plakat z Iron Maiden. Niewiele było na nim widać, był bardzo ciemny, ale to było przecież Iron Maiden! Pomyślałem wtedy: „Jak fajnie jest być gwiazdą metalu, grać na całym świecie. Mieć taki plakat ze swoim zespołem”. Następnie dochodziły kolejne marzenia i kolejne plany. I nowe miejsca w kraju, gdzie chciałbym zagrać. Większość z nich się spełniła. Z wyjątkiem jednego. Mam przed oczami sytuację, gdy byłem na koncercie Lady Pank, Citrona i wielu innych w gdańskiej hali Olivia. Chciałem być jak oni, zagrać w tej hali, dla takiego tłumu ludzi. Niestety, jeszcze nie było mi dane wystąpić na tym obiekcie.

 

YouTube video

 

Z perspektywy lat, obserwując młode zespoły, czy widzisz w nich naiwność i tą błogą niewinność, charakterystyczną dla osób, które jeszcze nie znają tej branży i które nie wiedzą, co je czeka za kilka lat?

Coś w tym jest. To piękny zawód, ale trudne życie, mimo że dające tak wiele satysfakcji. W naszym przypadku minęło wiele lat, zanim zaczęliśmy normalnie funkcjonować. Poznałem dziesiątki, może setki, zespołów, które były bardzo obiecujące, zdolne, naprawdę super ludzie… ale wywrócili się po drodze. Po prostu rzeczywistość ich zgniotła. Nie dali rady. W tym kraju jest bardzo trudno być muzykiem zawodowym. By dojść do tego poziomu, musisz się zdobyć na wiele wyrzeczeń.

 

Jakich wyrzeczeń?

Trudno to wszystko wymienić i zliczyć, było tego naprawdę dużo. Oczywiście najbardziej odbijało się to na rodzinie. Różne przejścia człowiek miał w swoim życiu. Musisz czasami stanąć przed wyborem: wejść poziom wyżej, zacząć profesjonalną karierę, czy poświęcić czas rodzinie. W tym momencie bardzo ważne jest wsparcie bliskich, bez tego nie dasz rady. Takiej decyzji na pewno nie ułatwiają momenty, gdy masz rachunki do opłacenia, zakup podręczników do szkoły dla dzieci, a w perspektywie tylko niepewny wyjazd gdzieś w Polskę, gdzie prawdopodobnie dołożysz do interesu. To są trudne decyzje, które należy podjąć. Dlatego w życiu muzyka trzeba się sprężać i nie odkładać nic na później, tylko jak najszybciej działać. Kiedy widzę młode zespoły, to mam nadzieję i szczerze im życzę wejścia jak najszybciej na wyższy pułap, żeby nie mieć takich dylematów, jakie miałem ja czy moi koledzy z zespołu.

 

Co wyniosło was na wyższy poziom?

Na pewno pojawienie się teledysku „Kiedy umieram”. Sam utwór był już wcześniej znany. Jednak dopiero połączenie muzyki z obrazem dało niesamowity efekt i zrobiło dużo zamieszania. W ramówce stacji Viva Polska był taki program jak Viva Rock. Właśnie tam nasz teledysk pojawił się w propozycjach do listy przebojów. Od razu wskoczył na pierwsze miejsce, wyprzedzając Slayera! Pozostał tam przez następne dwa miesiące, aż do zdjęcia z ramówki stacji całej listy. Warto wspomnieć, że to były czasy, kiedy głosowało się telefonicznie. Kilka lat później w rozmowie z Vitem (prowadzącym program) pytałem, jak wyglądało to głosowanie, ilu ludzi dzwoniło? Przyznał wtedy, że cała redakcja była w szoku, bo telefon był rozgrzany do czerwoności, a „Kiedy Umieram” zdeklasowało konkurencję. Między nami a kolejnymi, jak Slayerem czy Cradle of Filth, była dosłownie przepaść. Koniec końców, z zespołu podziemnego, który grał na przeglądach warmińsko-mazurskich, zaczęliśmy koncertować po całym kraju. Trafiliśmy też na większe sceny.

 

YouTube video

 

To były złote czasy dla polskiego metalu?

Niestety, nie załapaliśmy się na nie. Rozmawiałem kiedyś z Marcinem Ciempielem, który był basistą Oddziału Zamkniętego. Powiedział, że oni w złotych czasach rocka grali 400 koncertów rocznie! Pierwszy koncert o 18:00, drugi po 20:00. Porównując to do nas i do współczesności, stwierdzam, że w momencie, gdy Hunter zagra 100 koncertów w roku, jesteśmy przeszczęśliwi. A w tamtych czasach były nawet jeszcze popularniejsze zespoły niż Oddział, które z pewnością grały nawet i 500 koncertów. Myślę, że te czasy niestety już nie wrócą.

 

Graliście koncerty dla kilkuset tysięcy ludzi. Który był największy?

Bez wątpienia jeden z przystanków Woodstock. Wychodzisz na scenę i widzisz morze ludzi. Nie jesteś w stanie powiedzieć, że to jest 200 tys., czy 300 tys., czy może nawet więcej.

 

Większą tremę miewasz na takich festiwalach czy mniejszych scenach?

Często właśnie na „klubówkach”, gdzie jesteś metr od publiczności, widzisz dokładną reakcję. To są kompletnie inne koncerty. Oczywiście, żebym też nie został źle zrozumiany. Trema zawsze jest, większa czy mniejsza, chociaż zauważyłem u siebie taką zależność, że czym większa publiczność, tym mniejszy stres. Na przykład gdybyś poprosił mnie teraz, żebym dla Ciebie coś zaśpiewał, to myślę, że nie zrobiłbym tego. Natomiast bywały takie duże koncerty, że nawet serce mi nie drgnęło, a jeśli miałem tremę, wynikało to nie z ilości ludzi, tylko bardziej z tego, jak my byliśmy przygotowani do koncertu. Zwykle na takie koncerty wymyślaliśmy dodatkowe historie, parateatralne, scenograficzne, przebieranki, by jak najlepiej wykorzystać przestrzeń, jaką daje ogromna scena.

 

YouTube video

 

Które miasta w Polsce kochają Huntera najbardziej?

Wrocław, Zabrze, Warszawa – te na pewno. Ostatnio w Poznaniu możemy mówić o renesansie naszej muzyki. Jeśli koncertujesz tyle lat, prędzej czy później trafia się moment, że na twój koncert przyjdzie mniej osób, a z drugiej strony nagle „bum” i pojawia się tłum, koncert jest wyprzedany. I to niekoniecznie zależy od nowej płyty, nowego teledysku. Jest to bardzo trudne do przewidzenia. Na przykład parę lat temu we Wrocławiu byliśmy bliscy odwołania koncertu. Dojazd ze Szczytna na południe Polski jest kosztowny. W pewnym momencie okazało się, że będziemy musieli dołożyć do tego wyjazdu. Myśleliśmy nad odwołaniem. Finalnie zespół podjął decyzję, że zagra, ale będzie to nasz ostatni koncert. Przyjechaliśmy na miejsce i okazało się, że musimy przesunąć start o godzinę. Kolejka do wejścia była tak duża, że sięgała do kolejnego skrzyżowania.

 

Hunter to nie tylko Paweł „Drak” Grzegorczyk. Czym zajmują się pozostali muzycy, gdy wracają do swoich domów po koncertowym weekendzie?

Jest to coś, co nam ostatnio bardzo doskwiera. Niestety, nie jesteśmy w stanie utrzymać się w stu procentach z grania muzyki. Dlatego w naszych szeregach znajdziesz osoby pracujące w firmach budowlanych albo wychowawców szkolnych. Niektórzy udzielają się też w innych projektach muzycznych, żeby zwiększyć budżet domowy. Niestety, taki tryb nie jest zbyt efektywny dla zespołu. Zamiast zająć się graniem, człowieka odciągają inne rzeczami, którym nie zawsze chce, ale musi się poświęcać.

 

Poruszacie bardzo ważne i kontrowersyjne tematy. Wasz teledysk do „Kiedy umieram” został zablokowany na YouTube. Dlaczego?

Po dwóch dniach od premiery obudziły się rosyjskie trolle, które stwierdziły, że coś takiego należy zdusić w zarodku. Przekroczyliśmy próg stu tysięcy wyświetleń i nagle pojawiły się masowo zgłoszenia o obrazie uczuć widzów. W związku z tym, algorytm YouTube zadziałał zapobiegawczo i nałożył na teledysk nakładkę „dozwolone od lat osiemnastu”. Dzięki współpracy z Video Brothers Music oraz bazując na ich kontaktach w YouTube, udało się po trzech tygodniach odblokować materiał. Niestety, musieliśmy kilka fragmentów „wyblurować”, ale najważniejsze, że prawda pozostała. To nie zmieniło nic w przekazie, a to przekaz w tym utworze jest najważniejszy.

 

YouTube video

 

Nie ukrywajmy, większość waszych teledysków jest kontrowersyjna.

Też to zauważyłeś? (śmiech). Wkładanie kija w mrowisko. W tym jesteśmy nieźle wyspecjalizowani. Konsekwentnie w to brniemy. Często w tekstach poruszamy bolesne tematy, które są zamiatane pod dywan, dlatego decydujemy się również zilustrować to w taki sposób, żeby jeszcze wzmocnić przekaz. Uderzamy w tematy, które nas poruszają, wkurzają. Mówimy o tym, czego się obawiamy. Jest to skomplikowana droga, ale warto ją podjąć. Pamiętam, kiedy tworzyliśmy pierwszy teledysk do „Kiedy Umieram”, czyli w 2000 r., to do teledysku wybrałem sceny, gdzie fanatycy kopią leżącego na ziemi, już nieżyjącego człowieka. W momencie, gdy nasz reżyser zobaczył to, co wybrałem, załamał się i stwierdził, że nikt tego nie puści. Ale nie wyobrażam sobie tego teledysku z innymi ujęciami, bo właśnie o tym jest ten utwór.

 

Mam wrażenie, że teraz użyję twojego ulubionego sformułowania. Czy w Polsce istnieje „profesjonalna branża muzyczna”?

Nie jestem w stanie w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Hunter zawsze trzymał się trochę z boku. Wynika to głównie z tego, że mieszkamy gdzieś tam daleko w lesie. Był moment w moim życiu, gdy mieszkałem kilka lat w Warszawie i rzeczywiście wtedy sprawy szły bardzo do przodu, bo tam się wszystko kręci. Jednak przy pierwszej okazji wróciłem do Szczytna i… tempo zwolniło. W tym czasie byliśmy już znani, gdzieś po drodze odkleiła się łatka „niszowego” zespołu, więc mimo dystansu – mogliśmy już w tym muzycznym świecie funkcjonować. Na tyle, na ile obserwuję rynek, widzę, że są firmy, które działają w sposób profesjonalny i prężnie się rozwijają. Mamy takie marki jak Kayax czy Mystic Production, którym zależy i można je śmiało nazwać profesjonalnymi. Szanują swoich artystów, a sami artyści nie opuszczają wytwórni, tylko współpracują latami. Co tylko potwierdza takie słowa.

 

Prowadząc zespół, stawiasz sobie cele?

Planów jest mnóstwo, jednak trudno je wszystkie zrealizować. Nie mamy firmy fonograficznej, która nakładałaby na nas terminy, których musimy dotrzymać. Wszystko musimy robić sami, pamiętając o każdym aspekcie. Trochę nas to odciąga od najważniejszego, czyli od tworzenia, ale jakoś dajemy radę. Od 2009 r. do teraz wydaliśmy własnym sumptem nasze wszystkie płyty. Oczywiście nie mam tu na myśli, że jesteśmy zamknięci na taką współpracę. Jeśli spłynie taka propozycja i będzie dla nas przyszłościowa – pozostajemy otwarci.

 

Nie samym rockiem człowiek żyje. Czego słuchasz na co dzień?

Dużo muzyki filmowej. Niezmiennie od wielu lat. Do tego mogę dołożyć muzykę folkową, skandynawską, nordycką, na czele z takimi zespołami jak Wardruna czy Heilung. Właśnie te kapele robią na mnie wrażenie, chociaż grają zupełnie coś innego niż Hunter. Właściwie to nie wiem, czy byłbym w stanie słuchać zespołów grających podobnie do nas. Potrzebuję chyba wentyla bezpieczeństwa, wyjścia poza własne ramy i poszerzenia horyzontów. Chętnie wracam też do muzyki, której słuchałem jako młodziak. I jeśli Black Sabbath, AC/DC, Metallica, Rammstein czy Deep Purple wypuszczą nową płytę, to mam ją natychmiast. A jeśli chodzi o nowości, to Spotify ratuje mnie w takich sytuacjach. Algorytm tej platformy podsuwa całkiem dobrze świeże brzmienia i pozwala odkrywać nowe projekty muzyczne.

Dzięki za rozmowę!

 

PAWEŁ GRZEGORCZYK
(ur. 19.06.1967 w Szczytnie)

Wokalista i gitarzysta. Założyciel zespołu Hunter.

Wykształcenie

Wyższe (nauczyciel muzyki)

Ulubione zespoły

Black Sabbath, Led Zeppelin, Deep Purple, Metallica, Scorpions, Accept, Def Leppard, Pretty Maids, King Diamond, Clannad, Pink Floyd, Helloween, Peter Gabriel, Sting, The Police, Rammstein, SOAD, Exilia, Genesis, Iron Maiden, Slipknot, Stone Sour, Slayer, Black River, Rootwater, Acid Drinkers, TSA, Eurythmics, Roman Kostrzewski, Lao Che, Coma, Megadeth, KaAtaKilla, Five Finger Death Punch, Seether, Volbeat.

Ulubione filmy

Monty Python (wszystko, zwłaszcza Życie Briana, Kielich Św. Graala, Live at Hollywood Bowl, Sens Życia), niegdyś kultowa seria z Godzillą (zwłaszcza Terror Mechagodzilli, Syn Godzilli, Pojedynek Potworów) czyli ówczesne japońskie kino 'grozy’ (obecnie współczesne również i już bez cudzysłowu), samurajskie również, serial Kosmos 1999, King Kong, Najeźdźcy z Kosmosu, Biały Delfin Um, Podróż Za Jeden Uśmiech, Wakacje z Duchami, Pancerni, Kloss, Trylogia sienkiewiczowska, Krzyżacy, Janosik, Wilczyca, Tess, Dziecko Rosemary, Omen, Egzorcysta, Czarne Chmury, kino westernowe, Działa Nawarony, Tylko dla Orłów, Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia, Indiana Jones, Wejście Smoka, Gwiezdne Wojny, Obcy, Szczęki, a teraz już bez konkretnego czasowego klucza – Święci z Bostonu, Duch Epoki, Underground, Czarny Kot Biały Kot, Wichry Namiętności, Hair, Labirynt Fauna, Hellraiser, Naga Broń, Władca Pierścieni, Dracula (1995), Armia Boga, Willow, Amadeusz, Maverick, Zabójcza Broń, Ghost Dog, Ukryty Wymiar, Matrix, Ostatnie Kuszenie Chrystusa, Serial – Ja, Klaudiusz, Truposz, Martwica Mózgu, Esoteric Agenda, Pulp Fiction, Miś, Cztery Pokoje, Vidoque, Stygmaty, filmy wytwórni Troma (zwłaszcza Maniakalne Pielęgniarki w Poszukiwaniu Ekstazy), Lśnienie, Big Lebowski, Full Metal Jacket, Top Secret, Nie Zadzieraj z Fryzjerem, Czas Apokalipsy, Ed Wood, Wilk z Wall Street, Trainspotting, Requiem Dla Snu, wszelkiego rodzaju Frankensteini, Wampirsi, wilkołaki, starzy i obecni, Gwiezdny Pył, Adwokat Diabła, Sleepy Hollow, Dark Shadows, Tequilla Sunrise, Rodzina Addamsów.

Hobby (poza muzyką)

Stolarka artystyczna

Zobacz inne
Scroll Przewiń w dół